czwartek, 24 marca 2011

Jak w domu znalazł się Bumerang

Na zdjęciu psina była rozmarzona. Smutna? A jednak świeciły jej oczy, kiedy widziała smycz. Czarne, matowe futro, które nie zdążyło na dobre wypaść po lecie, a była zima, szare bokobrody wystające z białego podgardla. Taki upadły arystokrata. Jego widok ściskał serce. Bo w spojrzeniu tego czarno-srebrnego husky'ego była też wdzięczność, radość. Ale to mogły wypatrzeć tylko wprawne oczy. Dość, że kilka godzin po odwiedzinach na stronie adopcji, wsiadł w samochód i był już pod pod bramą schroniska. Dziwnym trafem bowiem okazało się, że pies jest akurat w schronisku koło Poznania.

W boksie przywitał go chudzina z za dużą głową. I jeszcze te bokobrody. Od razu przypadł mu do gustu barczysty brunet. Wyciągał do niego pewnie swoją muskularną rękę, łapał pewnie z trociniaste bokobrody. I tarmosił. A pies oddawał mu się cały. Przed boksem zaczął skakać, przymilać się. W końcu pozwolił zapiąć pracownikowi schroniska jakąś zapasową, czerwoną smycz. I pognali do samochodu. Pracownik nie zdążył nawet zdjąć parcianej uprzęży. Pies już siedział na tylnym siedzeniu. A kiedy pracownik zbliżył się, żeby odzyskać obrożę, zawarczał przeciągle. Miał Pana i nic innego się nie liczyło. Mógł zamknąć swój smutny rozdział życia takim oto manifestem.

Pierwsze, co go spotkało w nowym domu, to mycie. Stał posłusznie. Już to przerabiał. Myją sierść, szczotkują, głaszczą. Pozwoli się więc dotykać, będzie parskał na szampon, jakim umyją jego kłaki. Będzie podawał łapy, żeby myli mu podbrzusze. Przymruży oczy, żeby za chwile wyskoczyć z białej balli na podłogę. Jeszcze jedno parsknięcie i w mgnieniu oka cały pokój aż lepi się od kropel wody. Nazywają to trzepaniem się. Jeszcze tylko suszenie puchu i znów szczotkowanie. Tego najwyraźniej nie lubi. Ucieka, zasłania łapy, żeby tylko ich nie czesać. Wreszcie jest gotów. Wysuszony i puszysty. Jak nie on. Teraz to arystokrata pełnym pyskiem.