niedziela, 10 kwietnia 2011

Wybiegi Bumeranga

Któregoś dnia Bumerang uciekł. Zdarzyło się to późnym wieczorem na podpoznańskich polach. Drzwi samochodu się otworzyły i pies wyleciał jak z procy. Szybko przebiegł na drugą stronę polnej szosy, potem pokłusował do jakichś zabudowań gospodarskich. Jego czarna sierść całkiem stopiła się z mrokiem, jaki zapadł nad podleśnymi domami.

Jego Pan pobiegł za nim, ale po kilkunastu minutach wrócił. Psa nie ma. Chude ciało wilczego arystokraty tylko migało między drewnianą chałupą, a stodołą. Aż wreszcie znikło całkowicie. Potem nagle z ciemności krzaków wyłoniły się zielone, przerażone oczy. Podchodził ostrożne do swojego pana, a kiedy ten wyciągnął rękę, po prostu złożył pysk na jego dłoni. I potulnie dał sobie nałożyć kolczatkę, podając prawą łapę na znak przeprosin.

Jego natura jednak co i rusz dawała o sobie znać. Kilka miesięcy później biegał po lesie razem z zaprzyjaźnioną suką. Ta ciągle go prowokowała. Jak nie złapie go za ucho albo pysk, jak nie skoczy na zad. Warczał ostrzegawczo, ale wodzić i tarmosić się dawał. W końcu mała wilczyca powaliła go na darń, zadarła obiema łapami kolczatkę i odbiegła radośnie, jakby zdawała sobie sprawę, jaki psikus zrobiła.

Bumerang dostał nieoczekiwaną wolność. W mgnieniu oka wstał, wykręcił w polną drogę i znikł za zaroślami. Wokół niewielkiego zagajnika były tylko pola, kilka rozrzuconych chałup i okólnik, gdzie akurat biegały cztery klacze. Pies wybrał wydeptaną ścieżkę i dotarł do stajni. Biegał tam bez celu, bo zamknięte drzwi nie dały się uchylić. Z okienek wystawały tylko ciekawie łby końskie. Bumek wrócił więc znów na polną drogę.

I nagle był nie do poznania. Uszy położył po sobie, nie patrzył na właścicieli, nie słuchał wołania. Czysta dzikość. Pobiegł galopem wprost na klacze. Chwila napiętego oczekiwania i...Bumek kłusował z czterema kasztanowymi końmi gospodarskimi! Zrobił z nimi dwa okrążenia, po czym przybiegł z powrotem do właścicieli. Znów dał sobie pokornie nałożyć smycz i obrożę, pomny, że jednak ktoś musi go karmić. Dzień w dzień jednak chodził do koni i siadał, wyciągał łapę albo skakał na ogrodzenie, dotykając chrap klaczy. A one pozwalały mu na wybryki, cicho rżąc. Takie miał Bumek wybryki.