sobota, 30 maja 2015

Bumerang i ucieczka

Sobotnie popoludnie nalezalo do typowych jak na te pore roku. Bylo ani zimno, ani goraco. Tylko wiatr byl dokuczliwy: unosil zapodziane torebki foliowe, ukladal fryzury przechodniom i ograniczal widocznosc. Niebo bylo zachmurzone, ale niebieskie. Nie spadla ani jedna kropla, choc Starsza Pani wygladala przez okno balkonu, spodziewajac sie deszczu.

- No i jak? Bierzemy parasol? - zapytala Bumeranga.
Pies podawal jej lape na znak, ze chce isc na spacer. Biegal wokol drzwi i wracal do Starszej Pani, ktora, jak to miala w zwyczaju, niespiesznie przygotowywala sie do wyjscia: nalewala wody do kubelka po twarogu, ktory teraz sluzyl Bumerangowi do picia, ubierala plowy kardigan i nylonowa chustke, wsuwala z uwaga pantofle i na koniec wprawnie nakladala obroze ze smycza na pysk zwierzecia.

Przeszli kilka kilometrow. Najpierw Starsza Pani zabierala Bumka na spacer wokol przestronnego parku, ktory powstal jako dowod przyjazni polsko-radzieckiej. Jedna czesc - dzika - byla rajem dla wszystkich czworonogow i ich wlascicieli. Skladala sie z kilka zagajnikow przedzielonych alejami i glownej arterii wylanej asfaltem. Prowadzila wprost na jeszcze wieksze i bardziej malownicze Pola Mokotowskie. Druga czesc - ta oficjalna - przypominala otwarty obiekt wojskowy. Postawiono mauzoleum upamietniajace zolnierzy Armii Czerwonej, po obu stronach wydzielono alejki, prowadzace do zapuszczonego polnego cmentarza. Gdzieniegdzie ktos kladl sztuczne bukiety i kolorowe wience. Cmentarza strzegl we dnie i w nocy policyjny radiowoz. Psom na teren drugiej czesc parku wzbroniono przychodzic.

Bumerang uwielbial myszkowac w trawach i znikac w zagajniku smuklych, rachitycznych jodel. Potem szli ze swoja Pania piaszczystymi alejkami, gdzie witaly ich znajome psy, pozdrawiali biegnacych i mamy z dziecmi. Bumerang mial w zwyczaju zagladac do wozkow i stykac swoj nos z nosem malych dzieci. Zadna ze stron nie protestowala. 

Po obejsciu parku Starsza Pani zazwyczaj wracala ta sama sciezka do domu. Sciezka, porosnieta topolami i mikro-debami, konczyla sie na ruchliwej ulicy, ktora samochody i komunikacja miejska jechaly z lotniska. Tam zwykle Bumerang przystawal i przygladal sie odjezdzajacym autobusom. Tego popoludnia jednak zapomnial o rutynie.

Stanal jak wryty na przejsciu dla pieszych i pociagnal Starsza Pania na lewo - w strone alejki pewnego zamknietego osiedla. Ten pas zieleni pokryty krzakami rozy sluzyl Bumerangowi do szybkiego marszu ze swoja mlodsza Pania. Zapewne Bumerang pamietal te ekskapady i, szarpiac mocno smycza, wymknal sie swojej leciwej opiekunce. Smycz powedrowala razem z psem w strone budek ochrony osiedla. Starsza Pani nie mogla nadazyc za znikajacym Bumerangiem. Wolala, machala na przechodniow - na prozno. Bumerang przepadl miedzy blokami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz